Etykiety

niedziela, 2 czerwca 2013

Cztery Lwy (2005)

 
Gatunek: Komedia, Dramat
Reżyseria: Christopher Morris
Scenariusz: Christopher Morris, Sam Bain, Jesse Armstrong, Simon Blackwell
Produkcja: Francja, Wielka Brytania

W dzisiejszych szalonych multimedialnych czasach naprawdę trudno o komfort seansu, o którym wcześniej nic by nam nie było wiadomo. Z drugiej strony spontaniczny wieczór w kinie może grozić lekturą „w poszukiwaniu straconego czasu” Marcela Prousta. Na film Christophera Morrisa, o jakże zagadkowym tytule „Cztery Lwy”, trafiłem przypadkiem. Element zaskoczenia w tym konkretnym przypadku okazał się katalizatorem niepohamowanej fali uśmiechu, która powracała do mnie jeszcze długo po seansie.

Jest to przezabawna historia kilku młodych imigrantów, którzy za wszelką cenę chcą w widowiskowy sposób umrzeć śmiercią męczeńską. Liderem tej nietuzinkowej grupy zamachowców nieudaczników jest całkiem trzeźwo myślący Omar. Mimo że jako jedyny świadomie zdecydował o swoim dżihadzie, to na skutek wielu niezwykle komicznych niepowodzeń, nachodzą go liczne wątpliwości. Omar w chwili zwątpienia uświadamia sobie, że to Bóg postawił na jego drodze największych idiotów jakich widział, tylko po to aby on dopilnował, że wysadzą się we właściwym miejscu.
To klasyczna angielska komedia garściami czerpiąca z klasyki gatunku Monhty Pythona. Trzeba zachować oczywiście skalę, bo humor jest tutaj na pewno mniej wyszukany. Jednak prostota i świeżość z jaką widz poznaje najbardziej fundamentalne prawdy i zasady zasługuje na uznanie.
Film tylko pozornie ośmiesza Muzułmanów. Tytułowe cztery lwy nie mają pojęcia o religii, a wiedzę czerpią z kolorowanki dla dzieci o życiu Mahometa. Ich motywacja mogłaby być jakakolwiek. Trudno oprzeć się wrażeniu, iż tylko czysty przypadek lub jakiś dziwny modowy trend sprawił, że ci szukający celu młodzi ludzie wybrali właśnie dżihad, który rozumieją jako swego rodzaju ekspres do raju. Doskonałym przykładem jest absurdalny pomysł wysadzenia Meczetu, tylko po to aby rozwścieczyć i zradykalizować społeczność muzułmańską. Film wyśmiewa brytyjski wywiad, który ignorując transparentne i nieudolne przygotowania do zamachu, dokonuje nonsensownych stereotypowych aresztowań. Śmiejemy się z policji, która ze śmiertelną powagą spiera się o zastrzeloną postać z kreskówki oraz ze zwykłych obywateli, którzy kompletnie nie pojmują otaczającej ich rzeczywistości.
Niewątpliwym atutem filmu są zaskakujące zwroty akcji i naprawdę komicznie nieprzewidywalny rozwój wypadków. A wszystko przez pośpiech, który jak nauczał Mahomet, jest wynalazkiem Szatana oraz nieprawdopodobną głupotę ludzką, która nie przestaje zaskakiwać. Jednak należy także pamiętać, że „Cztery Lwy” to komedia czarna, czyli po prostu nie dla każdego.

sobota, 1 czerwca 2013

Lincoln (2012)

Gatunek: Biograficzny
Reżyseria: Steven Spielberg
Scenariusz: Tony Kushner
Produkcja: USA
 
„Jak mawiał Kaznodzieja. Mógłbym pisać krótsze kazania, ale jak już zacznę jestem zbyt leniwy aby skończyć”, żartuje ze swoich długich wywodów krasomówczych Lincoln. Odpieram zarzuty, że są one nużące, niepotrzebne lub staroświeckie. Moim zdaniem Lincoln jako człowiek niewątpliwie oświecony, świadomie wybierał przystępną formę opowiadanych przez siebie przypowieści. Spełniały one rolę dydaktyczną, wobec raczej ubogich intelektualnie dziewiętnastowiecznych mieszczan jak również członków Izby Reprezentantów. Dziś te same historie w parze z genialną scenografią, doskonale wprowadzają widza w klimat tamtych czasów. „Lincoln” to wierna historycznym faktom, relacja z ostatnich lat życia szesnastego Prezydenta Stanów Zjednoczonych. Poznajemy go w momencie wyboru na drugą kadencję. W tle widzimy społeczeństwo rozdarte i zmęczone przedłużającą się wojną a sen z powiek polityków spędza burzliwy temat zniesienia niewolnictwa.
Długo mijałem zamyślone spojrzenie Lincolna spoglądającego z plakatów kinowych. Może po trosze z zalegającego ciągle w sercu żalu do Spielberga za „Królestwo Kryształowej Czaszki”, jedynego seansu kinowego którego końca nie doczekałem. Trochę paradoksalnie z obawy przed doborowym towarzystwem jakie udało się reżyserowi zebrać przy tym projekcie. Niestety z wysoka gwiazdy spadają najboleśniej. W zasadzie poza zupełnie niepotrzebną dla fabuły, postacią syna Lincolna - Roberta, graną bez wyrazu przez Josepha Gordona-Levitta, aktorstwo to jeden z największych atutów filmu. Nie sposób nie wspomnieć, że właśnie zasługą kreacji postaci dalszego planu, jest to że fabuła wciąga widza, nawet podczas pozornie mało istotnych scen. Ma to o tyle znaczenie, iż twórcy bardzo skrupulatnie starali się przedstawić większość niuansów towarzyszących uchwaleniu Trzynastej Poprawki do Konstytucji, a zatem w filmie nie brakuje kuluarowych politycznych targów. Niemile zaskoczyła mnie tylko jedna postać, z czym wielu się zapewne nie zgodzi. Thaddeus Stevens grany przez charyzmatycznego Tommy Lee Jonesa. Niestety w moim odczuciu próbował z całych sił „ukraść” film. Momentami miałem przed oczami „Ściąganego”, z nieśmiertelnym Leslie Nielsenem, gdzie doskonale wyśmiewano przesadną grę aktorską Jonesa. Nie rozumiem nominacji do Oscara i tego jak bardzo pogubił się Spielberg w montażu, tak mocno eksponując każdy grymas twarzy i rozterki wewnętrzne granej przez Jonesa postaci. Natomiast podzielam zachwyt większości nad kreacją Daniela Day-Lewisa. Perfekcyjna charakteryzacja tylko dopełniła bardzo spójnego obrazu bohatera. Aktor znany z tego, że przeobraża się w graną przez siebie postać, potwierdził swój kunszt i dzięki trzeciej statuetce za pierwszoplanową rolę męską, na zawsze zapisał się w historii kina. Wspaniale ludzką stronę Prezydenta odkrywa jego żona, w tej roli zachwycająca Sally Field. Ich wzajemne, często burzliwe dyskusje, ujawniają jak ciężkie brzemię niósł na swych barkach Lincoln i jak bardzo samotny może być człowiek realizujący wizję wyprzedzającą czasy w jakich żyje.
Film ma tendencję do przerysowywania wydarzeń, aby mniej uważny lub zdezorientowany widz mógł mimo wszystko nadążać za dynamicznymi politycznymi wątkami. Raczej nie jest pompatyczny. To iście podręcznikowe, hollywoodzkie kino patriotyczne. Jakże potrzebne amerykańskim nastolatkom po seansie ubiegłorocznego „Abrahama Lincolna – Łowcy wampirów 3D”, dla uporządkowania wiedzy historycznej. Trudno się też oprzeć wrażeniu, że właśnie ze względu na nich, ich rodziców oraz Amerykańską Akademię Filmową, ten film jest tak szablonowy, prosty i wyrazisty. Oscarowy.

Jabłka Adama (2005)
 
Gatunek: Czarna Komedia, Dramat
Reżyseria: Anders Thomas Jensen
Scenariusz: Anders Thomas Jensen
Produkcja: Dania, Niemcy





Fabułę filmu porównałbym do spływu rwącym górskim potokiem. Płyniesz wśród pięknych łąk kontemplując przyrodę, aby po chwili przeżyć zaskakujący skok adrenaliny. Bryzgi wody wywracają łódkę. Wracasz do niej naprędce, aby zaczerpnąć tchu i niecierpliwie czekasz na więcej. Tak obrazowo opisałbym moją przygodę z tym doskonałym filmem Andersa Thomasa Jensena (uhonorowanym w 2005 roku Nagrodą Publiczności Warszawskiego Międzynarodowego Festiwalu Filmowego).
Oczami Adama (Ulrich Tomsen), zwolnionego warunkowo z więzienia neonazisty, poznajemy codzienność wiejskiej plebanii, położonej gdzieś na zapomnianej duńskiej prowincji. Miejscowy pastor Ivan (Mads Mikkelsen), który oprowadza nowego gościa, osobiście odpowiada za resocjalizację podopiecznych. Ścieżki sprawiedliwych w domu bożym poszukują jeszcze: Gunnar, niegdyś światowej klasy tenisista, aktualnie otyły kleptoman i alkoholik oraz pochodzący z Arabii Saudyjskiej Khalid, który jak mówi „z powodów politycznych” regularnie z bronią w ręku rabuje stacje paliw.
Adama, który otwarcie przyznaje że jest człowiekiem złym, niesamowicie drażni nieprawdopodobny optymizm Ivana oraz jego wiara w bliźniego. Dlatego postanawia on złamać pastora, wystawiając go na próbę na wszystkie znane sobie sposoby. W tle tej nieustannej walki między dwoma wyrazistymi bohaterami, widz otrzymuje całą serię nieprawdopodobnie komicznych gagów. Przeważnie serwowanych w iście dramatycznych okolicznościach lub też okraszonych zaskakująco podniosłym finałem.
Na plebani zjawiają się kolejni, nie zawsze mile widziani goście. Na jaw wychodzą nowe nieprawdopodobne fakty z przeszłości. Galopujące emocje bohaterów, jak gdyby w odbiciu lustra wody, obserwujemy przez pryzmat rosnącej w ogrodzie jabłoni, która ma pomóc Adamowi stać się lepszym człowiekiem.
Trudne z pozoru problemy społeczne oraz dość oczywiste zagadnienia religijne trafiają do widza z zadziwiająca lekkością. Podczas seansu doświadczamy grozy, refleksji, nieoczekiwanych zwrotów akcji i przede wszystkim dużej dawki czarnego humoru w najlepszym angielskim stylu.
Naprawdę wielkie kino.